sobota, 12 lipca 2014

Ciężka jest człowiecza dola...

Ciężka jest człowiecza dola, 
gdyś urodził cieciem się,
życie jego to niewola,
lepiej, bracie, nie żyć, nie

- śpiewano na ulicach przedwojennej Warszawy. Ale co dopiero, gdy los pokarze jakiegoś Bogu ducha winnego ciecia wyborem na prezydenta Kraju Przywiślańskiego! Miast prestiżu, majestatu, wynagrodzenia godnego posady, a potem godnej emerytury - same upokorzenia, śmieszność i zgryzoty.

Przypadek wodza rewolucji, Lecha Wałęsy, wzrusza do łez: głodowa prezydencka emerytura wypchnęła go w świat w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy dorywczej. I tak największy Polak w historii musi dziś tułać się po krajach, które nie wiadomo nawet czy istnieją i wygłaszać prelekcje o zaletach demokracji w miejscach do tego niegodnych. Najcenniejsze polskie dobro narodowe zbiera drobniaki do kapelusza - gdzieś w Azji czy Afryce: po uniwersytetach krytych strzechą...

Jeszcze bardziej opłakana jest dziś sytuacja prezydenta dubeltowego - Aleksandra Kwaśniewskiego: głód pognał go co prawda tylko za miedzę, na zieloną Ukrainę, ale wykonuje tam pracę niegodną nawet sejmowego stróża! Mówiąc krótko, jest tam kimś w rodzaju chłopca na posyłki w służbie jakiegoś post-sowieckiego gangstera. Z tej biedy i niedożywienia łapie co rusz jakieś paskudne choróbska, nie wspominając już o wciąż nie wyleczonej goleni. Zdrowie schodzi na plan dalszy, gdy trzeba opłacić rachunki i zapełnić choć jedną półkę w lodówce...

Paradoksalnie najwięcej szczęścia miał jedyny prezydent III RP nie ochrzczony żadnym pseudonimem operacyjnym: śp. Lech Kaczyński. Co prawda zakończył życie w sowieckim samolocie na niegościnnej rosyjskiej ziemi, lecz przynajmniej nie dożył prezydenckiej emerytury, która niechybnie skazałaby go na los drobnego ciułacza lub nawet oszusta podatkowego - a takich chowa się pod płotem.

niedziela, 29 czerwca 2014

Dasz bur, Donaldu Tusku!

Dla ubogich duchem wiernych odbiorców oficjalnego przekazu medialnego w Polsce nastał czas nie lada próby. Burza dysonansów poznawczych wiele zagubionych umysłów wprowadza w jeszcze większe turbulencje, postaram się więc krótko kilka rzeczy wyjaśnić, za darmo i pro publico bono.

Początkiem wspomnianego czasu próby - i zarazem nowego etapu - był wybuch "czekoladowej" rewolucji na Ukrainie. Punktem kulminacyjnym - jak na razie (bo być może najlepsze wciąż przed nami): afera podsłuchowa, dla odwrócenia uwagi zwana "spiskiem kelnerów".

Jednym ze wspólnych mianowników obu tych dramatycznych historii są stosunki polsko-rosyjskie, których klimat w ostatnich latach ulegał przecież bezprecedensowemu ociepleniu. Czyż właśnie nie na froncie walki o polsko-rosyjskie pojednanie poległ prezydent Kaczyński wraz z czołowymi postaciami polskiego wojska? Wszak jeszcze zupełnie niedawno premier Tusk każdemu, kto ośmielił się powątpiewać w szczerość i dobre intencje Kryształowego Demokraty, zalecał wizytę u psychiatry i oskarżał o największe potworności, z rusofobią na czele. 

Czy zawiodła go jego polityczna przenikliwość - o którą przecież nie wypada go nie posądzać - czy też otrzymał szyfrogramem nowe, odmienne od dotychczasowych instrukcje: nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że wkroczyliśmy właśnie na nowy etap dziejów, którego obowiązującą mądrością
będzie święte oburzenie wszystkich ludzi roztropnych i przyzwoitych na nikczemne posunięcia Zimnego Czekisty.

Nie wiadomo jeszcze, jak długo ten etap potrwa i czym się zakończy. Wiadomo na szczęście - bo bez tego trudno byłoby się w całej sytuacji odnaleźć - kto swój, a kto wróg: dziś wrogiem polskiego interesu narodowego (lub, jak kto woli, państwowego; i nie chodzi tu o przyrodzenie ministra Sikorskiego) jest każdy, kto ośmieli się podnieść rękę na rząd premiera Tuska.

A skoro - jak zaprawdę, zaprawdę powiada nam wielebny Godson - nawet Pan Jezus popiera rząd Donalda Tuska, to trudno z mądrością obecnego etapu dyskutować: trzeba ją przyjąć za pewnik. Ciężar gatunkowy autorytetu takiego jak Jezus Chrystus przesądza o słuszności działań ekipy rządzącej. A mówiąc prosto i po ludzku: w burzliwych momentach dziejowych naród musi być z rządem - bo tylko jedność może nas uratować. I jeżeli nawet pan prezydent, z wyżyn swojego sarmackiego majestatu, wspiera dzielnego premiera Tuska w walce z niewidzialnym wrogiem, to jest to znak, że powinniśmy wraz z nim gromko zawołać: dasz bur, premieru Tusku!