Dla ubogich duchem wiernych odbiorców oficjalnego przekazu medialnego w Polsce nastał czas nie lada próby. Burza dysonansów poznawczych wiele zagubionych umysłów wprowadza w jeszcze większe turbulencje, postaram się więc krótko kilka rzeczy wyjaśnić, za darmo i pro publico bono.
Początkiem wspomnianego czasu próby - i zarazem nowego etapu - był wybuch "czekoladowej" rewolucji na Ukrainie. Punktem kulminacyjnym - jak na razie (bo być może najlepsze wciąż przed nami): afera podsłuchowa, dla odwrócenia uwagi zwana "spiskiem kelnerów".
Jednym ze wspólnych mianowników obu tych dramatycznych historii są stosunki polsko-rosyjskie, których klimat w ostatnich latach ulegał przecież bezprecedensowemu ociepleniu. Czyż właśnie nie na froncie walki o polsko-rosyjskie pojednanie poległ prezydent Kaczyński wraz z czołowymi postaciami polskiego wojska? Wszak jeszcze zupełnie niedawno premier Tusk każdemu, kto ośmielił się powątpiewać w szczerość i dobre intencje Kryształowego Demokraty, zalecał wizytę u psychiatry i oskarżał o największe potworności, z rusofobią na czele.
Czy zawiodła go jego polityczna przenikliwość - o którą przecież nie wypada go nie posądzać - czy też otrzymał szyfrogramem nowe, odmienne od dotychczasowych instrukcje: nie wiadomo. Pewne jest natomiast, że wkroczyliśmy właśnie na nowy etap dziejów, którego obowiązującą mądrością
będzie święte oburzenie wszystkich ludzi roztropnych i przyzwoitych na nikczemne posunięcia Zimnego Czekisty.
Nie wiadomo jeszcze, jak długo ten etap potrwa i czym się zakończy. Wiadomo na szczęście - bo bez tego trudno byłoby się w całej sytuacji odnaleźć - kto swój, a kto wróg: dziś wrogiem polskiego interesu narodowego (lub, jak kto woli, państwowego; i nie chodzi tu o przyrodzenie ministra Sikorskiego) jest każdy, kto ośmieli się podnieść rękę na rząd premiera Tuska.
A skoro - jak zaprawdę, zaprawdę powiada nam wielebny Godson - nawet Pan Jezus popiera rząd Donalda Tuska, to trudno z mądrością obecnego etapu dyskutować: trzeba ją przyjąć za pewnik. Ciężar gatunkowy autorytetu takiego jak Jezus Chrystus przesądza o słuszności działań ekipy rządzącej. A mówiąc prosto i po ludzku: w burzliwych momentach dziejowych naród musi być z rządem - bo tylko jedność może nas uratować. I jeżeli nawet pan prezydent, z wyżyn swojego sarmackiego majestatu, wspiera dzielnego premiera Tuska w walce z niewidzialnym wrogiem, to jest to znak, że powinniśmy wraz z nim gromko zawołać: dasz bur, premieru Tusku!